Po sukcesach „Guero” (2005) i „The Information” (2006), dziesiąty album Becka, „Modern Guilt”, otwiera nowy rozdział w karierze czołowego rockowego postmodernisty, który wzorem choćby Radiohead przeniósł się do niezależnej wytwórni XL Recordings.
Być może do przeprowadzki z korporacyjnego molocha do bardziej przyjaznej małej firmy namówił go właśnie nadworny producent Radiohead, Nigel Godrich, z którym Beck kilkakrotnie wcześniej współpracował, m.in. przy nagraniu albumów „Sea Change” i „The Information”. Tak czy inaczej 37-letni dziś autor przełomowego dla postmodernistycznego rocka albumu lat 90., „Odelay” inauguruje swoją działalność w nowych barwach klubowych – z walnym współudziałem Briana „Danger Mouse'a” Burtona - w sposób niezwykle efektowny.
Wybór producenta Gnarls Barkley mógł się na pierwszy rzut oka wydawać podejrzany, ale nie zapominajmy też, że Danger Mouse sygnował jeden z najbardziej niezwykłych projektów ostatnich lat - „Grey Album”, będący miksem tzw. Białego Albumu The Beatles i „Black Album” Jaya-Z, a także drugą płytę Gorillaz, „Demon Days”. „Grey Album” to trop, który prowadzi nas niemal wprost do „Modern Guilt”, bo Beck tym razem zaprasza nas w magiczną podróż do końca lat 60., do czasów świetności psychodelicznego rocka i globalnej dominacji The Beatles. Co zresztą najpełniej manifestuje się w utworach „Gamma Ray”, gdzie dyskretnie wplecione zostały aluzje do, na przykład, „Paperback Writer”, ale przede wszystkim w „Chemtrails”. Ale też Beck nie byłby sobą, gdyby z właściwą sobie maestrią nie połączył beatlesowskiej poetyki z bardziej współczesną, zagęszczoną onirycznością... My Bloody Valentine. W końcu nie raz w swojej karierze odkrywał on i eksplorował w błyskotliwy i przewrotny sposób....... więcej