Info dystrybutora:
Cztery lata temu debiutancki album „The National” tak właśnie nazywającej się grupy z Ohio okazał się małą sensacją w amerykańskim niezależnym rocku. Termin „rock” w odniesieniu do muzyki The National wydaje się być może cokolwiek nieadekwatny – bo o wiele bliżej jej do alt.country z okolic Uncle Tupelo i wczesnego Wilco, czy popularnej dziś tzw. autorskiej piosenki (od The Tzars po Conora Obersta i jego Bright Eyes), zaś niektóre utwory przywołują wprost takich gigantów piosenkowej kameralistyki, jak Lee Hazzlewood, Leonard Cohen i Tindersticks – ale nie ma o co kruszyć kopii. Tym bardziej, że The National również potrafią czas od czasu zagrać bardziej żywiołowo, country-rockowo. Jednak siłą zespołu, którego frontmanem jest obdarzony ciekawym głosem – rzeczywiście miejscami kojarzącym się ze Stuartem Staplesem z Tindersticks – są nastrojowe ballady, najczęściej przesycone poczuciem winy i straty. Nie inaczej jest na czwartym studyjnym albumie The National, zatytułowanym „Alligator”. Wysoką ocenę zespołu i wszystkie komplementy, jakimi jest on obdarzany przez krytyków potwierdzają oczarowujące słuchacza, przesycone melancholią piosenki w rodzaju „Daughters Of The Soho Riots”, która przywołuje na myśl niektóre utwory formacji Giant Sand, „Baby We’ll Be Fine” i „Friend Of Mine” jakby wprost odwołujące się do archaicznej ludowej muzyki z Appalachów czy „Val Jester” i „The Geese Of Beverly Road” już wyraźnie noszące piętno cohenowskich klimatów. Owszem, podobnej gatunkowo muzyki, jednocześnie współczesnej i sięgającej głęboko do korzeni amerykańskiej tradycji muzycznej jest dziś sporo. Ale mimo panującego na scenie ścisku, w ciągu czterech lat swojej kariery The National wywalczyli sobie na niej znaczącą pozycję.