Afro Kolektyw nagrał nową płytę - 46 minut Sodomy. Co na niej będzie - jeszcze nie wiecie, ale przygotujcie się oczywiście na podróż po dość ciemnych krajobrazach. Jeden z wczesnych recenzentów tej płyty, zresztą ceniony literat, opisał ją jako "nagraną jakby przez Jerzego Kosińskiego - człowieka utalentowanego, ale nieakceptowanego, dręczonego zmorami i szukającego pociechy w ekscesach", co raczej nie zapowiada lektury radosnej i prostej. Żarty na bok.
Tak jak markiz de Sade napisał swoje dzieło życia krwią i gównem na prześcieradle w celi, tak ja próbowałem napisać swoje teksty. Bez owijania w cokolwiek, bez pozowania na kogokolwiek, tak jakbym śpiewał w nicość kiwając się w bramie, która to czynność jest dla mnie ostatnio zjawiskiem nierzadkim. Chciałem stworzyć instynktowną opowieść o tym, co współczesnego (nie)przeciętnego człowieka niszczy i tworzy, podnieca i hamuje, co jest jego przekleństwem i motorem działania zarazem. Czyli o miłości: do kobiety, do ludzkości, do samego siebie, do Boga, do rytuałów i przyjemności, do sukcesu, do władzy, do pieniędzy, do trucizny, do niedozwolonego, do samozniszczenia.
Tak jak w "120 dniach", miłość ta bywa wysoce dziwna, obrazoburcza i zwichrowana przez okoliczności. Cytując słowa utworu (który akurat na nasze najnowsze wydawnictwo nie wszedł), są to piosenki wyrażające stan ducha człowieka, który pewnego dnia orientuje się, że "kim jest, kim być mógłby i kim chciałby być - to trzy różne osoby".
Muzycznie, poczuliśmy się zmęczeni akademickim songwritingiem i stawiamy tym razem na wyrazistość przekazu, ekspresję (tak wokalną, jak instrumentalną), rozchełstanie i trudno uchwytywalną energię wspólnego grania. Co nie znaczy, że nie udało nam się napisać paru frapujących melodii i interesujących akordów: przyświecały nam jasno gwiazdy Boba Dylana, Toma Waitsa, Nicka Cave'a, Paolo Conte, Włodzimierza Wysockiego, The Pogues i rockowego JEBNIĘCIA, ale mieliśmy i kompas kierujący na Sea....... więcej |