Nadmorski kurort Brighton dał światu w ostatnich latach aż dwie żeńskie grupy, i to szokująco odmienne: skłaniającą się w stronę avant-rocka Electrelane oraz The Pipettes, która nawiązuje wprost do złotej epoki popu z lat 60., gdy na listach przebojów królowały rozkoszne single dziewczęcych grup wokalnych spod znaku Motown i produkcji Phila Spectora, ale też z czytelnymi odniesieniami do bardziej zorientowanych na retro-pop wykonawców punkrockowych z lat 70.
The Pipettes to oczywiste wnuczki The Crystals, Shangri-La’s, The Shirelles, The Donays czy The Marvelettes, od których, co warto przypomnieć, sami Beatlesi uczyli się harmonizowania głosów (i których utwory chętnie wykonywali i nagrywali na początku kariery), a których tradycje w ciągu ostatnich paru dekad kontynuowały z determinacją już tylko... japońskie panienki. Być może pod wpływem właśnie tych ostatnich pomysł na taki żeński zespół – adaptujący Spectora na nowe stulecie - zrodził się w głowie animatora sceny muzycznej z Brighton, Monster Bobby’ego, w 2004 roku. Ale to nie miała być jedna z tych grup fabrykowanych i sterowanych przez wszechwładnych producentów, jak choćby Spice Girls. Trzy tworzące obecny skład zespołu dziewczyny doskonale śpiewają i same piszą sobie piosenki (i to znakomite) i same zadbały o swój image – od sukienek w groszki (była taka moda!) i stylowej choreografii występów po grafikę na okładce ich pierwszego albumu „We Are The Pipettes”, która odwołuje się wprost do poetyki początku lat 60. Mogą jednak Rosay, Gwenno i RiotBeck nawiązywać do epoki niewinności popu, ale nie uświadczy się w ich tekstach owej niegdysiejszej uległości wobec chłopców – obiektów westchnień ich babć. To one dziś rządzą, one biorą sobie na jedną noc facetów („One Night Stand”) i one ich odtrącają (pierwszy duży przebój: „Your Kisses Are Wasted On Me”).