recenzja z pisma Folk Zine:
Do Polski przyjechali z trasą koncertową prawie pięć lat temu. Wrocławski koncert Zion Train, podobnie zapewne jak wszystkie pozostałe, przesiąknięty był zapachem oraz smakiem haszyszu i marihuany. Jednak można się było tego spodziewać po zespole, który na pierwszych stronach okładki zamieszcza manifest Marijuana is good. Być może muzyke Zion Train należy odbierać przez pryzmat jointów... Ja wolę jednak patrzeć na ich osiągnięcia z perspektywy słuchacza zafascynowanego muzyką Boba Marleya, Muddy Watersa, The Clash czy wreszcie Ali Khana.
Na okładce płyty Passage to Indica można odnaleźć ich nazwiska pośród tak egzotycznych nazw, jak Eatstatic, DIY czy Jah Wobble. Ale w muzyce Zion Train jest też miejsce dla The Beach Boys, Jimi'ego Hendrixa czy Van Morrisona. Czy da się to wszystko połączyć? Oczywiście, że nie! Nie odnajdziemy na tej płycie utworów, w których zabrzmią riffy Hendrixa czy nuty szlagierów Beach Boysów. Jednak zapoznanie się z "mistrzami" Trainów pozwoli nam zrozumieć, w jakim klimacie jest tworzona ich muzyka. A ten klimat jest właśnie najważniejszy! Nie ma przecież niczego odkrywczego w kolejnej digitalizacji marley'owskich klimatów, do czego z dumą przyznają się muzycy Zion Train.
Zion Train, jak można wyczytać w intro do płyty, pracuje na Rolandzie, Macintaschu, płytach z samplami... Czy jednak rzeczywiście Passage to Indica to jedynie cyfrowa muzyka? Długo myślałem, że tak. Brzmi niezwykle syntetycznie, sterylnie. Zespół wykorzystuje perfekcyjnie i jednocześnie dość twórczo wszelkie możliwości, jakie daje nowoczesne studio nagraniowe. To wszystko sprawia, że ich muzyka wydaje się istnieć "obok nas". Jest zbyt nierzeczywista, nienaturalna, elektronicznie eklektyczna, czasami bywa monotonna; o co zresztą świadomie dbają muzycy, nie robiąc między utworami przerw. Rytmiczny Rolland i syntetyczna perkusja, które jednoznacznie czynią z Zion Train spadkobierców Boba Marleya, przerywane są w tle trąbką, samp....... więcej |