Po gejzerze emocji "Muzyki bez gospodarza" ostał się jeno motoryczny rytm i kilka śladowych cytatów. W przeciwieństwie do wąskoelitarnego adresata pierwszego materiału - nowy adresowany jest do szerszej publiczności. Bynajmniej nie znaczy to, że do tępej i głuchej. Przeciwnie. Poprzeczkę zespół zawiesza wysoko. Dużo więcej tu muzyki w ogóle; i to nie byle jakiej, a wręcz niekiedy porywającej (niezwykła zdolność do klecenia tzw. hitów). Więcej odcieni, ale też większa klarowność i przestrzenność kompozycji. Emocje stonowane, jakby bardziej "do wewnątrz" a może po prostu dojrzalsze?
Kamuflowany w "Muzyce..." wątek etniczny znajduje ujście w dwóch niezwykłych adaptacjach pieśni ludowych - ale to nie jedyne źródła inspiracji. Żywioł tworzenia, energia i charyzma pozostają niezmienne. Wszechstronny subtelnie transowy materiał uzupełnia wkładka z przekładami i oryginałami tekstów. "Nie-wiadomość" to dojrzała konsekwencja pierwszego albumu i dojrzalsze oblicze samej FOA HOKi.
W wersji kompaktowej - dwuutworowy bonus koncertowy; w tym niezwykła, Cave'owska interpretacja XVIII wiecznej pieśni czumackiej.
Recenzja z Brumu 9/98:
Ukraińskie trio Foa Hoka pamiętacie może sprzed dwóch lat, z trasy z Kinskym. Nagrana wtedy w Eksperymentalnym Studio Polskiego Radia płyta brzmi bez porównania lepiej niż koncerty. Wreszcie ukazała się jej kompaktowa wersja. Minimalistyczna, nastrojowa nowa fala z elementami postindustrialu, psychodelii i ukraińskiego folkloru. Rzecz osadzona w klimacie lat 80., ale oryginalnie mierząca się z ich kanonem. We mnie budzi skojarzenia z manierą niezapomnianego Tuxedomoon.
Rafał Księżyk.