Niestety na wszelkie solowe dokonania większość patrzy, jak na dodatek z dopiskiem „tylko dla zagorzałych fanów grupy”. Night Air to przykład jak bardzo się mylą. Nagrana w 1983 roku wraz z Michaelem Belferem (Sleepers) płyta Blainea L. Reiningera bezspornie dowodzi, że jego odejście z Tuxedomoon na początku lat 80. musiało być solidnym ciosem dla zespołu. W prawdzie muzycy się pozbierali, wydając doskonałe Holy Wars, ale otarli się o artystyczny niebyt.
Wracając do Night Air to bezspornie najlepsza płyta artysty, kipiąca tym niesamowitym, na wskroś europejskim klimatem, znanym z dokonań macierzystej formacji. Mniej tu eksperymentów, wszystko jest bardziej poukładane, bardziej piosenkowe, ale to nie minus i nie uproszczenia. Wszystko przede wszystkim ma już wiele z południowego zacięcia autora. Mimo iż cały czas trzymają się konwencji new wave, z postpunkowych klubów Brukseli powoli się przenosimy do jakiejś zadymionej włoskiej salki. Może to po prostu kwestia brzmienia skrzypiec Blainea, ale czuć na tej płycie czający się za rogiem bardziej orientalny charakter (nie, nie jest to sprzeczne z „na wskroś europejskim klimatem”). Na marginesie, jak można wyczytać z okładki płyty, Gareth Jones (tak ten od Erasure i Depeche Mode) nieźle się napracował, by kultowa obecnie w kregach hip-hop i techno bit-maszyna Roland TR-808 brzmiała, jak prawdziwa perkusja.