muzycy:
Walter Smith III: tenor saxophone
Ambrose Akinmusire: trumpet
Jason Moran: piano
Joe Sanders: double bass
Eric Harland: drums
Logan Richardson: alto sax on 4 track
Editor's Info:
On III, Walter Smith III’s Criss Cross debut, the rising star tenor saxophonist piggybacks on ideas postulated on his two prior releases with maturity, freshness, and edge.
Most visible to the global public as Terence Blanchard’s tenor man of choice in recent years, Smith convenes an A-list crew of New York’s finest under-40s.
Propelling the flow are pianist Jason Moran and drummer Eric Harland (like Smith, both are out of Houston, Texas), triangulated by Milwaukee-born bassist Joe Sanders, while Smith breathes as one on several selections with trumpeter Ambrose Akinmusire, the recent Monk Institute Award winner on his instrument. Guest alto saxophonist Logan Richardson plays on Walter Smith III’s composition Himorme.
""III" to trzecia autorska płyta Waltera Smitha III, amerykańskiego saksofonisty tenorowego i kompozytora, przez niektórych nazywanego "Terencem Blanchardem tenoru". To porównanie musi wywołać uśmiech, bo dorobek, wiek, obycie na scenie są nieporównywalne. Tylko trzy autorskie albumy na koncie, a już porównują go z Blanchardem? Lecz im dłużej słucham jego ostatniej jak dotąd płyt, tym bardziej nie mogę oprzeć się myśli, że coś w tym porównaniu jednak jest...
Chyba najbardziej znamienne jest podejście do muzycznej tkanki i umiejętność tworzenia nowej w formie muzyki, ale w duchu bliskiej niesłychanie drugiej połowie lat pięćdziesiątych / sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. To muzyka ze wszech miar miękka, plastyczna, można się otulić niczym ciepłem pledem ("Capital Wasteland", "Goodnight Now"), ale jednocześnie potrafiąca zaskoczyć groovem i werwą tam, gdzie zdawałoby się, że będzie balladą ("Working Title"). Elegancka i ciepła, nie ma jednak w sobie popowych czy smooth jazzowych odwołań. To jazz z krwi i kości, przywołujący atmosferę małych, zadymionych klubów drugiej połowy ubiegłego stulecia.
Słuchając bowiem współczesnych jazzowych muzyków we własnym repertuarze, często mam wrażenie, że piszą kompozycje które z wielką starannością potrafią potem odegrać korzystając z partytur, natomiast nie potrafią pisać melodi i riffów które można zanucić, zaśpiewać, zagwizdać pod prysznicem. Które zapadną w pamięć i od których nie będzie można się uwolnić. Muzycy jazzowi stają się oto współczesnymi kompozytorami tworzącymi skomplikowane , następujące po sobie partie i unisona, równo grane w duetach czy triach, ale gubią to, co w jazzie zawsze było niezmiernie ważne - radość wspólnego muzykowania. Melodie i riffy potrafi pisać Blanchard, potrafi też Walter Smith. Można je rozwijać i przetwarzać bez końca. Słuchając tego albumu, żałuję niezwykle, że producencka ręka czuwała nad powstawaniem tego albumu - nie tyle ingerując w to jak grają, ale ile. ....... more