Mateusz Kunicki (znany też jako Vreen, lider zespołu Kevin Arnold) jest jednym z najbardziej płodnych polskich indie-rockerów. Co roku uszczęśliwia fanów nowym materiałem o oryginalnym samizdatowym charakterze. Ostatnio imitował m.in. prog-rockowe concept albumy o życiu człowieka od narodzin do śmierci (w ramach projektu His Name Is Robert Polusen), a w ramach formacji Jak Zwał Tak Zwał, oddawał przewrotny hołd Kazikowi Staszewskiemu. Tym razem Kunicki zabrał się za autorsko pojmowaną wersję rocka zaangażowanego politycznie - tyle że jak to u dalekiego kuzyna amerykańskich slackerów, robi to bez patosu i moralizowania, za to ze sporą dawką cynizmu i czarnego humoru. Widocznie inaczej się nie da, bo poziom makabry zdarzeń do których Kunicki nawiązuje, jest, nawet jak na radykalne grupy punkowe, bardzo wysoki. Jedna z piosenek opowiada np. o "japońskim Mengele". Oto fragment autoryzowanego tłumaczenia tekstu: "Pod okiem cesarza, w słonecznej Mandżurii/Ambitny doktor Ishii, uwija się jak w ukropie/Kiszki stolcowe wypchane, ciała poćwiartowane/Od much jeńcy jak muchy padają/Na tężec, wąglik i zapalenie opon mózgowych". W innej opowiada o XVI-wiecznej masakrze Indian, w jeszcze innej o rewolucji Sandinistów w Nikaragui. IN THE NAME OF NAME to 6-utworowa EP-ka zaśpiewana w całości po angielsku, i zarazem jedna z najbardziej agresywnych płyt w bogatej dyskografii Kunickiego, pełna samczych gitarowych solówek, z którymi niespecjalnie kojarzyłem indie-rockowe neurozy Kevina Arnolda.
W zestawie znalazł się też cover legendarnego Hawkwind, utwór "Brainstorm" z mocarnym garażowym riffem, który zainspirował i stoner rocka i naszą Ściankę z okresu płyty "Statek kosmiczny". Materiał IN THE NAME OF NAME zawiera wystarczająco dużo ciekawych riffów, żeby obdzielić nimi co najmniej kilka nudnych młodych kapel z północy Polski. Jednocześnie Kunicki pod względem wokalnym asem na pewno nie jest. Ale wa....... więcej