Śpiewają białymi głosami, grają na instrumentach tak dziwnych i tak tradycyjnie ludowych, jak ligawa mazowiecka, fidel płocka czy suka biłgorajska, swobodnie mieszają folk, bluesa, muzykę klezmerską, brzmienia Wschodu i Zachodu. Nie boją się żadnych eksperymentów, w dodatku śpiewają nie po angielsku, tylko po polsku, a odnieśli światowy sukces.
Mieli się nazywać po prostu Kapelą ze Wsi. Jednak na jednym z bardzo wczesnych koncertów, w 1997 roku, konferansjer zapowiedział uroczyście: przed państwem Kapela ze Wsi Warszawa. Publiczność ryknęła śmiechem, a nazwa została.
Niewątpliwie ze wszystkich zespołów folkowych Kapela ze Wsi Warszawa jest najbliższa memu sercu. Niedługo potem, jak powstali, zaprosiłam ich do swojej radiowej audycji, w której zagrali i zaśpiewali na żywo. Ich muzyka była inna niż wszystko, czego się wtedy słuchało, była jakąś prowokacją artystyczną, połączeniem folku z awangardą, rocka z polką… Zachwyciłam się, bo mimo pozornych sprzeczności, wszystko się w tej muzyce zgadzało. Nie wszystkim się ona podobała, wielbiciele folkloru twierdzili, że to profanacja. Ja przepowiedziałam Kapeli wspaniałą karierę. I tak się stało. Dzisiaj koncertują na całym świecie, mają liczne nagrody polskie i zagraniczne, Fryderyki, nawet nominację do Grammy.
Dzisiaj w kategorii world music są naprawdę gigantami. Kiedy zaczynali w Polsce nie było dobrego klimatu dla naszej muzyki ludowej. Może wynikało to z narodowych kompleksów, może byliśmy zbyt zapatrzeni na Zachód… Kapela to przełamywała. Polski folklor grała i gra jak punk rocka. Właśnie mija 20 lat ich działalności i było to pasmo wielkich sukcesów. Teraz nagrywają ósmą płytę studyjną. Ktoś napisał, że ich muzyka to dziki folk. To prawda. Przekonajcie się sami. Posłuchajcie…