"And heaven looked like a pop-song" - to pierwsze słowa na tej płycie. Ale ani pierwszy utwór ani cała płyta nie mają z popem zbyt wiele wspólnego. Przynajmniej nie, jeśli chodzi o format, tutaj wszystko płynie, zwrotka-refren-zwrotka to zupełnie inna piaskownica. Co jednak odróżnia tą muzykę od podobnie położonych improwizacji lub kompozycji pochodzących z kręgu muzyki poważnej to tzw. pop-appeal, jedyny w swoim rodzaju. Pop w sensie piękna, bezpieczeństwa, które przekazuje ta muzyka i pomimo całej jej abstrakcyjności, bardzo wysokiego stopnia rozpoznawalności. Eksperymentalna muzyka, inspirowana elektroakustycznie spotyka się z muzyką dla dzieci... Cyfrowy noise z laptopów przenika się z powabną piosenkowością, żelazo i beton z jedwabiem, ambient z gitarą. Delikatny, ujmujący głos Evy Jantschitsch przypomina trochę Stereolab, jednak dzięki minimalistycznej elektronice nasze skojarzenia mogą pójśc raz w stronę eskperymentów z Mego czy Touch, raz w stronę minimalnej, ale ciepłej elektroniki To Rococo Rot a raz w kierunku zimnej muzyki islandzkiej, bardziej jednak Hilmara Orn Hilmarssona niż Mum czy Sigur Ros...
Na okładce napisano lakonicznie: "...played guitars and ebows, harmonium, some microphones, bontempi organs, analog and digital gadgets, synts, laptops & desktops". Jakby to jeszcze było mało zaskakujące, to w pewnym momencie, nad iście minimalnym beatem pojawia sie, jak u Donny Reginy, slide-guitar...