Po ośmiu latach i pięciu albumach w 2001 roku zakończyła działalnośc jedna z najważniejszych grup szeroko rozumianego pola Americana - Roots - Alt Country - Rock: BLUE MOUNTAIN.
Wcześniej prywatnie rozeszli sie Cary Hudson i Laurie Stirrat, próbowali wprawdzie utrzymać jeszcze zespół przy życiu, w końcu jednak Laurie odeszła a Cary Hudson, od dawna szef zespołu, postanowił nie wykorzystywać już nazwy BLUE MOUNTAIN.
Podczas pierwszej trasy europejskiej (jeszcze jako Blue Mountain) skonsolidowała się nastepna grupa z Tedem Gaineyem, perkusistą ostatniego składu Blue Mountain i nowym basistą Justinem Showahem.
Z płytą "The Phoenix" i pod nazwą Cary Hudson powracają więc trzej południowcy. Pozy, teoretyczne dyskusje, etykiety - tym nigdy się Cary nie zajmował. Bardziej interesuje go dymiący trad-rock z wielkim poświęceniem. Piosenki, z których inne zespoły zrobiły by może trzy albumy. Ze smakiem zestawia ze sobą blues, southern-gospel, rock'n'roll, country i folk i nie jest to wcale jakieś karkołomne ćwiczenie solówek czy niepojęte intelektualne struktury. Przeciwnie: Cary gra ostro i mocno, a związek z korzeniami jest naturalny, tak jak tylko w Mississippi może być...
Cary jest dzikim wirtuozem gitary, tam gdzie inni są rzemieślnikami, on pozwala mówić swym wewnętrznym demonom. Płyta zawiera 12 numerów (o 3 więcej niż wersja amerykańska) - zarówno nastrojowe ballady, jak i ostre jak nóż slide-guitars, dynamiczne numery rockowe czy archaiczny folk-blues - Cary Hudson gra to wszystko z wielką radością, prosto ze swego wnętrza. Klasą dla siebie jest ekstatyczna nowa interpretacja standardu blues-gospel Willie Johnsona "God Don't Never Change".