“Geniusz Radiohead jest daleki od wyczerpania”, „To jest głos przyszłości” – takie pełne zachwytu konkluzje można było znaleźć w recenzjach nowego, ósmego albumu zespołu Radiohead z Oxfordu.
Premiera – w formie cyfrowych plików – w przeddzień Walentynek nie była raczej przypadkiem. Na „The King Of Limbs” – to nazwa tysiącletniego ponoć dębu z hrabstwa Wiltshire, nieopodal którego zespół nagrywał płytę – nie ma ani futurystycznego horroru „O.K. Computer”, ani gniewu „Hail To The Thief”, ani projekcji egzystencjalnych lęków „In Rainbows”. To raczej celebracja jeszcze uśpionej, ale budzącej się do życia natury, albo też nawiązująca do pradawnych pogańskich rytuałów wizja nowego świtu: post-rockowy (tak!) w całej swej kompleksowości brzmieniowej i koncepcyjnej odpowiednik awangardowego dzieła Igora Strawińskiego „Święto wiosny”.
To – zawężając punkt widzenia – doskonała synteza rozpoczętych dekadę temu, wraz z „Kid ‘A’” – brzmieniowych i formalnych eksperymentów zespołu, który radykalnie odciął się od gitarowych hymnów „The Bends”, by nie wpaść raz na zawsze do szuflady spasionych beneficjentów multimilionowego, korporacyjnego rocka, mieszczącej tak Bon Joviego i Aerosmith, jak i U2.
Na „The King Of Limbs” – dziele wybitnym, ale i wymagającym wobec słuchacza, który wiele razy musi do niego wracać, by je w pełni docenić i wychwycić wszystkie jego niuanse – znaleźć można wiele znajomych elementów: od freejazzowych eksperymentów z rytmem Ornette’a Colemana z okresu „Dancing In Your Head” („Little By Little”) po własną adaptację dubstepu („Feral”); od śpiewanego falsetem a la Bronski Beat klubowego „Lotus Eaters” po acidowo-folkową kołysankę „Give Up The Ghost”; od sięgającego do awangardy początków ....... more