Trzecia płyta Pio Szorstkien to silent cinema sounds czyli zbiór true stories, love ballads, no-happy-end songów i gospel melody, polane sosem smutnym lecz nie ostrym.
Lekkie gitary, matowe akordy, bębny z maszyny, delikatny hammond, gdzieniegdzie basik, wszystko raczej skromne, bez fajerwerków. Zwykłe harmonie, dawno oswojone. Wokal o barwie, w zasadzie bez barwy. Zdania, chichoty, maszyny, zwierzęta, które, gdy grają, to tworzą osobny, świat równoległy.
Ponoć ten szum całkiem bez znaczenia. Może? Ważny jest tytuł jednego z utworów i także płyty. Dlaczego historia zbrodniarza, mordercy, jest tak istotna? I co w tym wszystkim robi Mała Święta?
Trzecia część „trylogii”, ze wszystkich części, może się spodobać w części największej