Pierwszy album zespołu Field Music z Sunderland założonego przez oryginalnego perkusistę Futureheads Petera Brewisa okazał się wielkim odstępstwem od linii muzycznej ich krajan, Maximo Park i wspomnianych Futureheads i sporą sensacją. Trio, którego składu dopełnili brat Petera, David, oraz Andrew Moore stworzyli swoistą odmianę art-rocka, która nie tracąc nic z dynamiki współczesnej muzyki rockowej ośmieliła się zlekceważyć, by nie powiedzieć, że olać, dostojnych jej patronów: Gang Of Four czy Talking Heads.
Debiutancki „Field Music” na tle ówczesnych produkcji pokolenia Franza Ferdinanda wyróżniał się ogromnym bogactwem inspiracji, od beatlesowsko-kabaretowych czy beachboysowskich po wyrafinowane pastisze muzyki pop spod znaku XTC. „Tones Of Town” cechuje podobnie oszałamiająca kalejdoskopowa zmienność rytmów, temp i melodyki w obrębie utworów, co zespół czyni bliższym operującym w podobnych artystycznych sferach Amerykanów w rodzaju Fiery Furnaces czy Sufjana Stevensa niż pobratymców w północnej Anglii. Jednak teksty – lapidarne, podszytę ironią, przewrotne opowiastki utrzymane w poetyce małego realizmu – nie pozostawiają wątpliwości co do brytyjskiej tożsamości Field Music i przynależności do tradycji, którą zainaugurowali The Beatles. W czasach, gdy postfranzferdinandowe grupy zaczynają nużyć, Field Music są doskonałą odtrutką na to znużenie. Jak haust świeżego powietrza po wyjściu z zadymionego, przesyconego wonią potu klubu.