Oczekując z coraz większą niecierpliwością na nowy album grupy Rancid, który byłby godny bardzo osobistego „Indestructible" z 2003 roku, na osłodę otrzymujemy na razie pierwszy solowy album jej lidera Tima Armstronga. „A Poet's Life" to, mówiąc krótko, najpierw zaskoczenie, a potem fantastyczna zabawa, jakby dalekie echo legendarnych punky-reggae parties z końca lat 70.
Armstrong wraz z The Aggrolites - zespołem stylistów z Los Angeles, specjalizujących się w muzyce z Jamajki - nagrał album będący swoistym hołdem dla gatunków z tej małej, ale muzycznie wielkiej karaibskiej wyspy. Od rock steady i ska, przez reggae, po dancehall. Jakkolwiek może to być zaskoczenie, bo przecież od lidera Rancid raczej oczekiwało się ostrego punk rocka, to również należy pamiętać, że chluba sceny San Francisco od początku swego istnienia, to jest od 1991 roku, jako pierwszorzędne źródło inspiracji zawsze wskazywała The Clash. A wiadomo, że The Clash kochali reggae i więcej zrobili dla jego wylansowania wśród białej publiczności niż niejeden disc-jockey. Armstrong nie tylko kocha tę tradycję, ale doskonale rozumie jej ducha - także ducha wspólnej tanecznej zabawy, który od zawsze wpisany jest w muzykę z Jamajki. To słychać w rytmach i melodiach utworów z „A Poet's Life".