Debiutancki album "Traffic Life" grupy Time To Express prezentujemy z dumą. Ale towarzyszy jej drobny dylemat: czy zakwalifikować kołobrzeski kwartet do rocka alternatywnego, czy tzw. głównego nurtu? Z jednej strony mamy tu bowiem twórcze interpretowanie modnych alt-rockowych nowinek, które w Polsce uprawiali wcześniej choćby Bielizna czy Myslovitz. Do tego muzyka grupy wywodzi się bezpośrednio z formuły alternatywnego rocka wypracowanej przez takich wykonawców jak Radiohead, Placebo, Coldplay, Verve, czy nawet Sigur Ros bądź Maximilian Hecker. Formuły dziś będącej jedną z najpopularniejszych i komercyjnie skutecznych odmian rockowego grania. T.T.E. nie boi się zaistnieć na polu, na którym niby nie ma już nic do odkrycia, nie rejteruje do garażu (nie każdy radzi sobie z postępem, stąd renesans garage rocka), ani nie usiłuje zostawić wszystkich w tyle zdobywając nowe terytoria. Po prostu traktuje w/w formułę jako swoją, szlifując ją do perfekcji i czyniąc jeszcze bardziej "przyjazną dla radia", co oznacza po prostu przebojowość i uniwersalny powab.
Recepta prosta do wymyślenia, znacznie trudniejsza w realizacji, ale zespół na "Traffic Life" pokazuje, że nie jest dla niego za trudna. Skoro Time To Express nie silą się na awangardę, trudno nazywać w tym kontekście album objawieniem. Za to Wydarzeniem - jak najbardziej. Są tu potencjalne przeboje - ba, czystej wody hiciory, jak tytułowa ballada, "Tysiąc Nowych Dni" albo następna ballada - "The Last Time". Uważamy, że warto jednak szczególnie podkreślić to, iż album jest udany od początku do końca - bez wypełniaczy i słabych nagrań. Ile w historii polskiego rocka było debiutanckich płyt, o których można by napisać coś takiego?
Dobre aranżacje, bardzo solidne rzemiosło muzyków i wokal Tomka Skierczyńskiego, gładko wpadający w ucho, a przy tym łatwo rozpoznawalny, co w przypadku polskich wokalistów prawie zawsze wydaje się być nie do pogodzenia, to kolejne obok wspomnianej chwytliwości atuty płyty.
Zam....... more