Projekt Brunette Models proponuje bardzo wysokiej próby ambient, umiejętnie połączony z odrealnioną, spowolnioną muzyką klubową, mrocznym winylowym lounge'em i subtelnym, zsolaryzowanym, rozsmakowanym w wolnych tempach breakbeatem. O tym, iż jest to połączenie bardzo wysokiej próby i niezmiernie ciekawie zrealizowane, przekonamy się już za sprawą dwóch pierwszych utworów. Słuchając płyty w dalszym ciągu być może pomyślimy przelotnie o muzyce takich artystów jak Centrozoon, Geir Jenssen, Ian Boddy, Robert Rich czy projekt Aerial Service Area, niemniej jednak będą to tylko szkicowe, spontaniczne skojarzenia, jako że ukrywający się pod pseudonimem "Brunette Models" pewien tajemniczy filozof Piotr ma wyjątkowy talent do malowania bardzo silnie zindywidualizowanych portretów, pejzaży i abstrakcji dźwiękowych. W zasadzie każdy epizod płyty wart jest rekomendacji: czy będzie to obraz popiołowego parku zamkniętego w wybrzuszonej butelce w utworze czwartym, czy płynąca z dołu ku górze woskowa rzeka o kremowej proweniencji w kompozycji piątej, czy salon krzywych klepsydr w impresji szóstej, czy z lekka poddenerwowana jesień przy biurku Erika Satie w utworze siódmym... Kompozycję ósmą mogę sobie spokojnie wyobrazić jako ozdobę jakiegoś mrocznego, ultrakontemplatywnego albumu wydanego w barwach Fax Records (żeby nie było najmniejszych wątpliwości: to duży komplement...). I gdy już wydaje się, że zmierzamy podczas słuchania tego nietypowego krążka ku najchmurniejszym, niezbadanym ostępom ambientu, odzywa się znienacka w impresji dziewiątej przednia elektronika sekwencyjna, prezentowana w wydaniu nie pozbawionym inteligentnego humoru. Jeszcze tylko glacjalna kompozycja dziesiąta... To już koniec płyty?... Na szczęście zawsze można ją włączyć jeszcze raz... do czego niniejszym gorąco zachęcam.
Igor Wróblewski
|