5 utworów i prawie 69 minut. Nasza przygoda rozpoczyna się na przestrzennym lotnisku podczas pięknej pogody. To niby tylko jeden stojący akord, a jednak tyle urozmaicenia w tle: jedne myśli startują, inne podchodzą do lądowania... Wszystko skryte jest dyskretnie pod flangerowym kloszem, to przejaśnia się, to nadciągają chmury wspomnienia nakładają się na rzeczywistość, gdy w drżącym gorącym powietrzu wyłania się gigantyczny przód samolotu... Gdy minie siódma minuta, na bliższy plan wysunie się wypunktowana durowa sekwencja, w tle nadal kołują myśli i wspomnienia. Krótko przed upływem dziewiątej minuty wmieszane domieszane zostaną głosy, śmiechy, poślizgi wiodącego syntezatora brzmią niczym muzyka Vangelisa z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych. W dwunastej minucie muzyka milknie...Utwór drugi to ponad dwudziestominutowa suita. Odzywają się tajemnicze ciche dźwięki: dzwonki, delikatne grzechotanie, wkrótce zaś cały szaszłyk elektronicznych iskier i mnóstwo rozbłyskanych świetlików. Coraz ciekawsze kolaże i drobne motywy utwór nabiera charakteru i kształtów. Krótko przed nadejściem trzeciej minuty pojawiają się sporadycznie rozmętnione akordy, zawieszone w niestrudzenie płynącym grzechotliwym strumyku. To naprawdę udana medytacyjna muzyka, w której mimo statycznego charakteru przez cały czas coś się zmienia. Gdy pierwsze 5 minut jest za nami, utwór zdążył już nabrać głębi, przesunęły się nieco proporcje głośności, akordy zaczęły dominować nad pluskającym strumykiem. Tuż przed siódmą minutą strumyk milknie, a chmury akordowe pozostają na scenie jako jedyne. Wyłania się genialny motyw przewodni, co do nastroju coś w rodzaju bezbeatowych pasaży Oxygene, zwłaszcza, gdy akordy raz po raz nakłute zostają lodowymi igiełkami wyrastającymi tu i ówdzie spomiędzy zwałów chmur. Później dochodzi jeszcze perkusja, zmienia się melodia stereofonicznego ostinata, w siedemnastej minucie jesteśmy ponadto świadkami nieoczekiwanych narodzin: ludzkiego dziecka, cyborga, wróżki czy inneg....... więcej