Spotkanie do którego musiało wreszcie dojść. Spotkanie Kubusia Puchatka z Małym Księciem. Dwóch weteranów awangardy, skrajnie różnych formalnie, lecz bliskich sobie w kwestii pojmowania świata. Melanż post-poezji z post-muzyką. Olbrzymia dawka nowych brzmień i nowych znaczeń. 13 utworów spinających bezlitosną klamrą polską rzeczywistość XXI wieku. Bez skazy manifestu. Z dystansem właściwym "tym co nie muszą". Zimne konstatacje dojrzałych twórców, wymykające się schematom czy modom.
Świetlicki i Ostrowski do nikogo ani do niczego się na tej płycie nie wdzięczą. Są jedynie bezlitośnie szczerzy i za to im chwała. Jak zwykle niezwykle oszczędny Świetlicki i dosadny muzycznie Ostrowski. Obaj na tyle dojrzali jako twórcy, by swobodnie operować oswojonymi archetypami. I robią to. Z ironią i rezerwą, czasem wręcz z autoironią i autorezerwą.
W warstwie słownej i muzycznej płyta jest spójna i świeża, mimo iż z pozoru bardzo eklektyczna. Jest na "Czołgaj się" i minimal techno i niemieckie elektro w starym kraftwerkowym stylu; jest trochę brzmień klubowych i dotknięcie zimnej fali. Nie jest to płyta lekka, łatwa i przyjemna, choć może kusić takim makijażem. Ostrowski łamie bity i brzmienia, a Świetlicki pogrążony w zimnym, migotliwym świetle jarzeniówki wdziera się w te rejony swego intelektualnego ja, gdzie nie ma litości dla świata, Obaj zdają się przy tym doskonale wiedzieć "w co grają" i dla kogo to robią. Ta płyta to nie przypadek. To wspaniały zbieg okoliczności dla tych, którym jeszcze chce się chcieć.
Powstała rzecz dziejowa, wypełniająca lukę, której istnienia nikt się nawet nie domyślał.