Nels Cline od dawna nosił się z zamiarem nagrania takiej płyty, jak Lovers.
“Po raz pierwszy pomyślałem o tym w latach 80-tych. Wtedy dużo czasu spędzałem w podróży. Siedząc we wnętrzach samolotów kreśliłem listy utworów. Od początku chciałem, żeby ta płyta brzmiała nieco mrocznie i niepokojąco. Chciałem, żeby opowiadała o ciemniejszych, często niechętnie poruszanych aspektach związanych z miłością, romansem i seksem. Przez cały ten czas pomysł dojrzewał w mojej głowie, a w rezultacie powstał album bardziej optymistyczny i zróżnicowany. Jest w nim zdecydowanie więcej światła, podobnie jak i w obecnym momencie mojego życia”.
Idea nagrania albumu z pewnością nie wzięła się z tego, że Cline narzekał na brak zajęć. Nazwany przez magazyn Rolling Stone jednym ze “100 Najlepszych Gitarzystów Wszechczasów”, artysta stawał na czele różnych zespołów, takich jak awangardowy the Nels Cline Singers, gościnnie pojawił się też na ponad 200 albumach innych artystów. Przede wszystkim jednak, od 12 lat muzyk należy do słynnej grupy Wilco.
Mimo napiętego grafiku, Cline nie porzucił swojego marzenia. Po latach posuchy, kiedy muzyk próbował nakłonić różne wytwórnie do zainteresowania się jego projektem, z pomocą przyszedł mu jego przyjaciel – poeta i producent David Breskin, który pomógł mu pozyskać środki na realizację tego ambitnego przedsięwzięcia. Kiedy Cline spotkał kompozytora i aranżera Michaela Leonharta, wielkiego fana muzyki Gila Evansa, Quincy Jonesa, Gary’ego McFarlanda, Johnny’ego Mandela i Henry’ego Manciniego, od razu rozpoznał w nim swoją bratnią duszę. Czuł, że ten człowiek pomoże mu urzeczywistnić jego wizję i nie pomylił się. Leonhart nie tylko zaaranżował utwory na zespół złożony z 23, wyśmienitych skądinąd, muzyków, ale i osobiście wcielił się w rolę dyrygenta.
Nels Cline dopiął swego po ponad 25 latach, a album Lovers jest pierwszym albumem artysty nagranym d....... więcej