Jeden z najbardziej popularnych graczy na ambientowej scenie powraca z nowym wydawnictwem. Epka „Seven Stars” jest logiczną kontynuacją dotychczasowej twórczości Austriaka. Po raz kolejny Fennesz tworzy swoje kontrastowe, muzyczne plamy, używając ciepłych, optymistycznych, pastelowych farb, innym razem zimnych, przygaszonych akwareli.
Pierwszy na płycie kawałek „Liminal” przywodzi na myśl, uważany za jeden z najlepszych albumów artysty, „Endless Summer”. Delikatna, ulotna melodia przenika się z odrealnionymi, powykrzywianymi dźwiękami. Leżymy z zamkniętymi oczami na łące, słońce przebija się przez powieki, tworząc dziwne, drgające kształty, w które wpatrujemy się, zafascynowani, naszym umysłem. Czujemy się bezpiecznie i radośnie. Nagle niebo zmienia kolor, rośliny ożywają, trawa staje się coraz wyższa, sięgając prawie nieba. Kolejny na trackliście „July”, wbrew tytułowi, ochładza trochę klimat. Pojawiają się niepokojące szmery, psychodeliczne szepty elektronicznych obwodów, sięgające wprost do głębi świadomości. Z groźnych, czarnych chmur zaczyna kapać deszcz. Wystraszeni próbujemy znaleźć schronienie i uciekamy do pobliskiego lasu. Ukryci, w ponurych konturach drzew dostrzegamy dziwne istoty, w oddali przebiega jakieś zwierzę. Jak tylko przestanie padać, chcemy jak najszybciej powrócić na słoneczną łąkę. Jednak „Shift” niezbyt nam na to pozwala. Metaliczny szum wwierca się w głowę, możemy prawie, że zobaczyć jego srebrny kolor. Pulsują tajemnicze i nieznane dźwięki, w dalekim tle słyszymy futurystyczną, oderwaną od rzeczywistości melodię. A może tylko nam się wydaje? W zamykającym płytę, tytułowym utworze, słońce w końcu wychodzi zza chmur. Mokra trawa lśni tak, że mamy ochotę całemu się w niej wytarzać. Powoli nastaje przyjemny, leniwy wieczór. Zaczynają migotać pierwsze gwiazdy. Teraz widzimy, że jest ich na niebie dokładnie siedem. Konstelacja spokoju i kontemplacji. Zaczynamy zap....... więcej
|