Cyrk z Australii prezentuje swoje drugie przedstawienie. Dead Letter Circus na "The Catalyst Fire" zgłasza poważne aspiracje do zawojowania swoją muzyką świata. Muzycy z antypodów mają wszelkie podstawy ku temu, aby mierzyć wysoko. Kilkanaście piosenek na drugi w dorobku krążek, Dead Letter Circus kompletowali przez parę ładnych miesięcy. Trwało to trochę, ponieważ zespół zmienił skład. Opuścił go założyciel i gitarzysta Rob Maric. Konieczne było znalezienie jego następcy. Został nim Clint Vincent i z nim na pokładzie kapela z Brisbane zarejestrowała znakomity krążek "The Catalyst Fire". W studiu wspomógł ich wypróbowany już wcześniej producent Forrester Savell. Efekt prac jest naprawdę imponujący. Jeśli ktoś jeszcze nie słyszał grupy niech użyje wyobraźni i zmiesza sobie w niej mocny, melodyjny rock spod znaku Nickelback albo Godsmack, ze skierowanym ku progresowi graniem w stylu Fates Warning, a nawet progmetalem Dream Theater, zaś na koniec dorzuci silnie wyeksponowane i sunące w piosenkach niczym nowoczesny myśliwiec klawisze, a dostanie muzyczną recepturę pod nazwą Dead Letter Circus. Kwintet w ojczyźnie dostał już złotą płytę za debiut. Ani chybi "The Catalyst Fire" wyczyn ten poprawi. Album promuje znakomite nagranie "Lodestar", do którego powstał świetny, postapokaliptyczny w klimacie wideoklip. Cyrk zajechał, pora iść na przedstawienie.