Rockowy kanon ma wielu antybohaterów, a Black Mountain są tym najnowszym.
W przeszłości, niemiecka grupa Can, na swojej płycie ‘Tago Mago’ pokazała, że jedyną zasadą w rock'n'rollu jest brak zasad. Zdumiewająca muzyka Pink Floyd w latach siedemdziesiątych pokazała, że architektura może być fajna, a metalowi prekursorzy z Black Sabbath pokazali, że można zrobić wiele, nie mając prawie nic. Teraz Black Mountain pokazuje, że nie trzeba obawiać się przeszłości, by odważnie wkraczać w przyszłość, definiując przy tym, czym powinien być klasyczny rock w nowym tysiącleciu. Taki jest ‘IV’. Arogancki, ambitny album stworzony przez muzyków będących w szczytowej formie.
„Chcieliśmy dla zabawy zatytułować tę płytę ‘Our Strongest Material To Date’ (‘Nasz najmocniejszy materiał do tej pory’)” – żartuje Jeremy Schmidt i dodaje: „na płycie znalazły się nasze stare utwory, których wcześniej nie potrafiliśmy dobrze zrobić. Znalazły się tu wszystkie elementy, które złożyły się na jedną miniaturową epopeję.” Najważniejszym z tych elementów jest charakterystyczny i zapierający dech w piersi głos Amber Webber, niezależnie, czy prezentuje międzygalaktyczne boogie ‘Florian Saucer Attack’, pięknie zorkiestrowaną balladę ‘Line Them All Up’, chóralny ‘Space To Bakersfield’, czy finał w postaci psychodelicznie-soulowego ‘Maggot Brain’. „Chcieliśmy mieć prawdziwy chór, ale skończyło się na tym, że sama zaśpiewałam wszystkie partie. To jest chór złożony ze mnie. Nigdy wcześniej nie pisałam i nie aranżowałam takich rzeczy.”
Stephen McBean, Jeremy Schmidt, Amber Webber i Joshua Wells połączyli w studiu siły z duchowo zestrojonym basistą i dostarczycielem riffów Arjanem Mirandą (z S.T.R.E.E.T.S, Children i The Family Band), którego korzenie, serce i dusza są związane tym samym gruntem i cemente....... więcej |