Po trzyletniej przerwie od ukazania się ogromnie obiecującego „The Power Out” (nie licząc nagranego na żywo w 2005 r. „Axes”), duma nadmorskiego Brighton, żeńska grupa Electrelane powraca z nowym studyjnym albumem „No Shouts No Calls” - najbardziej przemyślanym i artystycznie dopracowanym w całej ich trwającej od 1998 roku karierze. Zdecydowanie mniej tu wpływów Krautrocka, także mniej tu jammingu i improwizacji, wyraźnie natomiast miejscami wyczuwa się zwrot w stronę muzyki kojarzącej się z takimi wykonawcami, jak Stereolab czy Yo La Tengo.
Dziewczyny z Electrelane pod wodzą Verity Susman, która śpiewa z coraz większą pewnością siebie i naturalnym wdziękiem, tym razem rezygnują z mrocznych i pesymistycznych klimatów na rzecz urokliwych, słodko-gorzkich piosenek o życiu i miłości, jak „The Greater Times”, „In Berlin”, „At Sea” czy „Saturday”. Tylko raz, w „Tram 21”, przypominają, że ich dawna słabość do Krautrocka nie tak całkiem minęła. Nie odrzucają jednak z charakterystycznego dla ich twórczości eklektyzmu, który ujawnia się w pełni w drugiej części albumu. Tu zespół pokazuje rockowe pazurki, jak choćby w „Between The Wolf And The Dog” i „Five”, a w dwóch finalnych utworach wręcz odwołuje się do o wiele starszych tradycji, jak choćby wodewilu a la The Kinks z czasów „Village Green Preservation Society” („Cut And Run”) czy podszytych barokowym mistycyzmem niektórych kompozycji, może z repertuaru Procol Harum, może Colosseum (instrumentalny „The Lighthouse”), choć młodsi słuchacze raczej skłonni będą w tym ostatnim utworze widzieć jakby lekki wpływ grup w rodzaju Coldplay i Keane. Te „inne” utwory są jednak podporządkowane rygorystycznie ogólnemu nastrojowi płyty, tyle że wnoszą pożądaną różnorodność i przesądzają o zaskakującej urodzie, dojrzałości ....... więcej