To niewiarygodne, jak w ciągu ledwie dwóch lat z totalnego outsidera ekscentryczny bard przybyły do Nowego Jorku z San Francisco przeistoczył się nieomal w celebrity i stał się integralną częścią nowojorskiej sceny muzycznej. Nowy album z okładką kojarzącą się natychmiast z "Sergeant Pepper's Lonely Hearts Club Band" sugeruje, że tym razem Devendra Banhart postanowił złożyć przed swą publicznością coś w rodzaju egzaminu dojrzałości.
Nowy Jork kocha ekscentryków, a popularność osiadłego tu Brytyjczyka Antony'ego Hagerty'ego (Antony and the Johnsons) czy Rufusa Wainwrighta może być tego przykładem. Banhart bije jednak wszystkich swych klubowych pobratymców na głowę urągającym wszelkim konwencjom sposobem, w jaki traktuje długą i starą tradycję folkową i tę nieco nowszą - reprezentowaną przez wykonawców określanych modnym dziś mianem singers-songwriters. Ledwie trzy lata temu za namową Michaela Giry (Swans, Angels Of Light) Banhart zadebiutował albumem "Oh Me Oh My the Way the Day Does By the Sun is Setting Dogs Are Dreaming Lovesongs of the Christmas Spirit", na którym znalazł się imponujący zestaw nagranych przez niego w warunkach amatorskich (co było słychać!) piosenek. W 2004 roku wydał aż dwie płyty z nowym, błyskotliwie przewrotnym i poetycko nieprzewidywalnym materiałem, "Rejoicing In The Hands" i "Nino Rojo". To był ogromny postęp, ale dopiero "Cripple Crow" - pierwszy album w jego karierze nagrany z zawodowym producentem i właściwym zespołem w słynnym profesjonalnym Bearsville Studio w Woodstock - ukazuje w pełni ambicje i możliwości Banharta. "Cripple Crow" to bardzo zróżnicowana stylistycznie płyta a ciekawe aranżacje, także z fortepianem, smyczkami i chórkami, podkreślają wyśmienicie teksty jego piosenek, oscylujące między absurdem a głęboką refleksją nad swymi doświadczeniami życiowymi i młodymi latami spędzonymi w ciągłych wędrówkach. Jednocześnie, jest to dla niewtajemniczonych najbardziej przystępna i komunikatywna płyta w jego dorobku i ....... więcej