Debiut Mike’a Handreasa z Seattle, występującego pod pseudonimem Perfume Genius, to utrzymane w barwach zapadającego zmierzchu studium samotności, rozpaczy i frustracji, rozpisane na dziesięć wielkiej urody utworów.
Oficjalna biografia Handreasa informuje, że po pełnym złych i dobrych przygód szalonym życiu w Nowym Jorku, przyszły artysta powrócił do rodzinnego Seattle i na cały rok zaszył się w domu swej matki na przedmieściach, by jakoś pozbierać się do kupy. Nie bardzo to mu się udawało, aż do momentu kiedy usiadł do fortepianu i z klawiatury wyczarował swój pierwszy utwór, „Learning”. Muzyka okazała się dla Handreasa formą terapii i narodzinami nowej tożsamości, której nadał on imię Perfume Genius. Z czasem powstało jeszcze dziewięć utworów, które – słuchane w chronologicznym porządku (zachowanym na płycie) – układają się w niezwykły, bardzo emocjonalny dziennik zmagania się wrażliwego, udręczonego człowieka ze swymi prywatnymi demonami. Od samobójczych akcentów pierwszych piosenek („Mr. Peterson”), po nikły promyk nadziei w finalnym „Never Did”, album „Learning” w przeważającej części składa się z pięknych ballad rozpisanych na głos i fortepian, w których wyczuć można wpływ religijnych psalmów, jak i europejskiej tradycji romantycznej. Jednak w kilku utworach, przede wszystkim „Gay Angels” i „No Problem”, Handreas sięga po elektronikę, by wykreować bardziej orkiestrowe brzmienie, nie tak bardzo odległe od tego, jakie stało się znakiem rozpoznawczym nadwornego kompozytora Davida Lyncha, Angelo Badalamentiego. Ale to nie zarzut, lecz komplement, bo efekt jest hipnotyczny.