How is the music doing in its personal, allegedly lost time, when nobody is listening to it or performs it live, and whenever it is being performed, it reflects different identity? When its owner and creator which once was an organic part of it disappears forever? To what extent the form of the music we know is the same as its mutual inner relationship with the creator? What happens, if this structure, in its entire, plain form, can float beyond our attention and becomes more accessible once it becomes a shapeless arrangement?
It happened the first Spring after Teodor was born, on wintry May. In 2011. Yes, we had a short, three-day winter that May. I had a dream. I phoned Marian Bujak ~ an excellent traditional fiddler from Szydłowiec. He had been dead for more than five years at that time. And when he was alive he liked to (and he did it with) explain the meaning of dreams. So, I got through to him wherever he was
and I said ~ Hallo, is it Mr Marian? ~ All I hear are the specs of space noise, bubbling in the receiver and motoric rhythm, and after a while I hear very distinct whistling by Mr Bujak. There is a recap again, exactly as it happened in 1999, an excerpt from our encounter, during which Bujak plays his most beautiful Mazurek, and then he declares ~ This is what music is ~ I recognise it after the first notes, but it sounds as if it was completely different. He plays more. It’s Mazurek, but as far as I can hear, it doesn’t quite sound like it. And further and further it becomes something else. I recognise the music, seemingly the one by Klejnas, Meto, Bździuch and then even singing from regions of Kurpie, Kujawy, Lublin. Bujak might have heard some of them at festivals, some others perhaps on the radio, other ones he couldn’t have heard at all in his lifetime.
This record is a sketch of traditional music, the music which somehow seems as ....... more
Solowa płyta członka grupy KSIĘŻYC. Tradycyjna muzyka pozaświatowa z różnych regionów.
Jak się ma muzyka w jej osobistym niby straconym czasie, kiedy nikt jej nie słucha tutaj, ani nie wykonuje na żywo, a jeśli gra to już jej odbicie, z inną „osobistością”? Kiedy jej właściciel, twórca, znika wraz z nią jako organiczną częścią siebie samego na zawsze. Na ile zapoznana przez nas forma tej muzyki jest tożsama z jej wzajemnymi relacjami wewnętrznymi z autorem? Co się dzieje, jeśli ta forma, przynajmniej w sensie czytelnej dla nas całości, jest uniesiona poza uwagę i dostępna raczej w bezkształcie?
To się zdarzyło pierwszej wiosny po narodzinach Teodora, zimą w maju roku 2011. Tak, była wtedy krótka trzydniowa zima majowa. Miałem sen, że dzwonię do Mariana Bujaka, znakomitego skrzypka tradycyjnego z Szydłowca. Nie żył już wtedy od pięciu z górą lat. A za życia lubił i umiał tłumaczyć sny. Więc dodzwoniłem się do niego gdziekolwiek był i mówię ~ Halo panie Marianie? ~ Odpowiadają mi drobiny kosmicznego szumu, bulgotanie w słuchawce i motoryczny rytm, a po chwili słyszę charakterystyczne Bujakowe pogwizdywanie. I powtarza się, a właściwie jeszcze raz odbywa się, fragment spotkania, które zdarzyło się w 1999, w trakcie którego Bujak gra mi najpiękniejszego swojego mazura, po czym stwierdza: ~ Tak muzyka wygląda. ~ Mazura poznaję po pierwszych dźwiękach, ale brzmi on niby zupełnie inaczej. Gra dalej. On i niby nie on. I coraz bardziej nie on. Poznaję niby muzykę Klejnasa, Kędzierskiego, Metów, Jakubowskiego, Bździuchów, a potem nawet śpiewy kurpiowskie, kujawskie, lubelskie. Jednych Bujak słyszał na festiwalach, innych w radiu, niektórych nie mógł słyszeć za życia.
Ta płyta to szkic muzyki tradycyjnej, muzyki, która niby odeszła, ale znów przychodzi, tylko w zapustnych maskach świata na opak. Nagrania terenowe snu, w dużej kompresji ściągnięte na jawę. Nic więcej. Niebo niby. Pierwsze miksy zrobiłem 3 maja 20....... more